– mamo, wejdziemy do banku ukraść pieniądze?
– nie – odpowiadam stanowczo, choć zaintrygowana
– a no tak! przecież nie jesteśmy złodziejami.
otóż to. nie będziemy fachowcom roboty odbierać.
– mamo, wejdziemy do banku ukraść pieniądze?
– nie – odpowiadam stanowczo, choć zaintrygowana
– a no tak! przecież nie jesteśmy złodziejami.
otóż to. nie będziemy fachowcom roboty odbierać.
mamo, w mojej głowie gra symfonia, a ty każesz mi tu sprzątać
z każdym kącie rośnie łąka, mamo zobacz
w mojej głowie bije wojna, nie potrafię się zachować
rozmawiamy sobie z synem
– mamo kiedy urodzisz dziecko?
– ekhem… no wiesz, tego no… nie planuję jakby.
– ale ja planuję!
to dobra zmiana – mówiły koleżanki.
– czy się w ogóle dzisiaj czesałaś, mamo? wyglądasz jak dzikuska.
odmłodziła cię – mówiły.
„kto jest beksą i mazgajem, ten się do nas nie nadaje, niechaj w domu siedzi sam…”
śpiewali jeszcze 3 lata temu, a dziś:
„przedszkolaki to są mądre dzieciaki, jeśli chcesz się bawić, baw się razem z nami, na pewno potrafisz, zaraz zaczynamy!”
dobra zmiana.
komendant naszego harcerskiego hufca może zostać człowiekiem powiatu w konkursie podsumowującym 2015 rok. tylko czy harcerz na to zasługuje? czy może zostać człowiekiem?
– mamo!? nie mam jakichś ludzkich ubrań? muszę na zbiórkę zakładać mundur? – pożalił się z łazienki mój 6-letni zuch na chwilę przed wyjściem na spotkanie z gromadą
no to jak?
p.s. żeńskie głosy to moje siostry! chwalę się.
– Jak się myje zęby to się nie mówi – powiedział Franek ze szczoteczką do zębów w ustach
Racja, przyznaję, czyszcząc upstrzone pastą lustro nad umywalką.
w białym kolorze mamy jeszcze jedną powiastkę z wczorajszego wieczora:
leżymy w sypialni, Ignac dobranocnie
– Kocham cię mamo – oznajmia jakoś wyjątkowo podniośle – … i nigdy cię nie opuszczę – zatyka mnie, wzruszam się, ale po chwili dociera do mnie i trochę się martwię – … no chyba, że będę musiał iść po mleko – trzeźwo dodaje na pocieszenie, więc jest nadzieja.
a że dziś święto biało-czerwonej… to jeszcze posłuchajcie sobie do kompletu, tak bardzo Kazik (oglądać nie musicie)
– Najgorsza szkoła na świecie! – wykrzyczał na ulicy, płacząc mi w ramię.
– Najgłupsze dzieci jakie znam! – dorzucił.
Potem wróciliśmy do szkoły po buty i kurtkę. Kolejki do szatni już dawno nie było. Tak skończył się pierwszy tydzień szkolnych doświadczeń, prawdopodobnie nadwrażliwego, sześciolatka, a może po prostu sześciolatka…?
– Po co nam właściwie te zajęcie komputerowe, skoro nawet nie włączamy komputerów? – podjął filozoficzną dyskusję z wychowawcą na zakończenie drugiego tygodnia w szkole. Chyba poczuł się pewniej 🙂 Nie wiem tylko czy otrzymał odpowiedź…
Potem spakował plecak, wziął karimatę pod pachę i wyruszył jakieś 60 kilometrów w świat. Wrócił po dwóch nocach, głodny, zmęczony, chyba zadowolony. Sześciolatek… Czy w tej rodzinie nie da się ominąć harcerskiego hufca odpowiednio szerokim łukiem?
– Mieliśmy dzisiaj zły dzień – wydusił Ignacy spod kołdry i zasnął.
Fakt. Bywają takie dni w życiu młodego człowieka i bardzo trudno jest mu w nich towarzyszyć…
po szkole, lekkim szale z niewybiegania, emocji i wrażeń, gdy nadchodził wieczór, zapytałam:
– synu, a czym właściwie różni się u was przerwa od lekcji?
– hmm, powiem ci, że różni się tym, że przerwa jest nudniejsza… ale przynajmniej można coś zjeść, chociaż na religii też można jeść.
i to nie była jedyna nieoczekiwana kwestia podsumowująca pierwszy dzień z plecakiem.
(dzięki za dzisiejsze telefony, czuję wsparcie :))